Wczoraj, jako że mam niezbyt dużo zleceń ostatnio, zabrałam się za fotografowanie zalegających w domu niepotrzebnych, nieużywanych rzeczy. Przy okazji pięknie mi pozował nasz czarny kot (na chrzcie dostał Gacek, ale nikt tak na niego nie woła – albo Czarny, albo… Pierdoła:). Jakby wręcz z premedytacją przyjmował rozmaite pozy…
Żeby drugiemu nie było smutno – przedstawiam Rufuska. Jest z nami nieco dłużej – aż całe pół roku. Jakiś czas temu złamał tylną nogę i biedaczek prawie trzy miesiące był w gipsie. Ale teraz już śmiga jak nowo narodzony. Czarnuszek jest przytulaskiem, prawdziwa żywa maskotka. Nic go nie interesuje, jak bycie obok człowieka i bezpośredni kontakt z nim. Rufi natomiast chadza własnymi drogami, często wraca z podrapanym nosem. Ale ostatnio też jakoś częściej się przytula. Może to jesień?
I jeszcze mała jesienna pocztówka… Jesień, mimo swych oczywistych wad, jest naprawdę piękna. Lubię ją też za to, że zdecydowanie sprzyja domowym imprezkom, które uwielbiam!
Brak komentarzy