Coś mnie ciągnie ostatnio do tej Skandynawii… Ostatni weekend spędziłam bowiem w CUDOWNEJ KOPENHADZE. To była moja pierwsza wizyta, na pewno nie ostatnia. Nie planowałam tej wizyty szczegółowo, za przewodnika posłużyła mi lektura HYGGE KLUCZ DO SZCZĘŚCIA, a w zasadzie jeden z ostatnich rozdziałów, gdzie autor Meik Wiking poleca miejsca warte odwiedzenia w Kopenhadze. Oraz oczywiście kolega, który mieszka w tym pięknym miejscu od 25 lat 🙂 Ogólny zarys był taki: pożyczamy z koleżanką rowery, a potem się zobaczy.
Moje główne obserwacje? Rowery, lampy, parki, hale jedzeniowe (tzw. food courts). Już wyjaśniam!
ROWERY. Nigdy nie widziałam tak niewielkiego ruchu samochodowego w jakiejkolwiek stolicy. Prawie wszyscy poruszają się rowerami. Nie wyobrażam sobie inaczej, bo ścieżki rowerowe są dosłownie wszędzie! I wszędzie można nimi dojechać. Rowerzyści są zdyscyplinowani, respektują przepisy ruchu drogowego i są traktowani jak jego pełnoprawni uczestnicy. Co ciekawe, zdecydowana większość cyklistów ma na sobie swoje normalne ubrania, nie sportowe. Nierzadko widuje się kobiety na rowerze w szpilkach 🙂 W większości są to modele miejskie, mało widać sportowych rowerów. Jeśli nie masz własnego, możesz go bez problemu pożyczyć. Jest sporo wypożyczalni, gdzie wynajęcie roweru na dobę to koszt rzędu 70-80 koron; jest także miejska sieć rowerów publicznych, które można oddać w dowolnej stacji w mieście. Te kosztują 25 koron za każdą rozpoczętą godzinę. Rowery są dosłownie wszędzie!!! Miód na moje serce.
LAMPY. Są na linach, nie na słupach! Fantastyczne rozwiązanie. Nie zabierają miejsca na chodnikach czy ścieżkach. No i są piękne.
PARKI. Jest ich mnóstwo!!! Co krok, to piękny park. Który czasem jest cmentarzem 🙂 Czego wcale nie widać na pierwszy rzut oka. Np. poniżej. Jedziemy sobie rowerami,, “o, ale piękny park!”. Wjeżdżamy i dopiero po chwili orientujemy się, że to cmentarz. Także dzięki temu, że są wskazówki do grobu Hansa Christiana Andersena.
Poniżej park przy zamku Rosenborg, niegdyś rezydencji podmiejskiej królów Danii, obecnie muzeum. Przy rabatach stała cudna szklarenka, a na niej taka informacja (mniej-więcej): uprawy są inspirowane jadłospisem dawnych duńskich monarchów. Jeśli chcesz pomóc przy ich doglądaniu, zgłoś się tego i tego dnia. Fajnie, co? Czułam, że ktoś mówi do mnie, że każdy naprawdę może przyjść i zrobić coś fajnego.
Po parkach biega mnóstwo ludzi, o ile oczywiście akurat nie jadą rowerem 🙂
W drodze do Rosenborga przejechałyśmy obok malowniczych domków. Lokales powiedział nam, że wybudował je król dla niższych rangą żołnierzy marynarki wojennej. Podobno nadal tam mieszkają, o czym świadczył mundur wojskowy leżący na jego motocyklu 🙂
Czy nie przypomina Wam to łódzkiego Książego Młyna????
FOOD COURTS. Albo tzw. street food. Ja widziałam trzy miejscówki, jadłam w dwóch, ale pewnie jest ich więcej. Wielkie hale z jedzeniem z całego świata, mnóstwo ludzi, zabawa, cudowna atmosfera. Moja ulubiona to z pewnością Papirøen, ale Torvehallerne także było zacne.
Skoro jesteśmy w tematach jedzeniowych, to nie omieszkałam zajrzeć do GRØD, którą poleca Marta Dymek z bloga Jadłonomia. Jadłam tam przepyszną owsiankę z sosem karmelowym, a od koleżanki spróbowałam dal, czyli indyjską potrawkę z soczewicy. Była OBŁĘDNA! BTW, nazwa restauracji znaczy tyle co paćka, kleik, owsianka. Warto też się przejść ulicą, przy której znajduje się restauracja, (czyli Jægerborgsgade), znajdziemy tam mnóstwo uroczych butików.
Zaliczyliśmy także piwko w portowej knajpie La Banchina. Stoi sobie szopa nad wodą, przy niej pomosty. Ludzie siedzą i się cieszą chwilą, bo cóż więcej potrzeba?
Nie mogło zabraknąć lodów. Te wciągnęłam w uroczej, choć bardzo turystycznej, dzielnicy Nyhavn.
Nyhavn jest naprawdę śliczne, spójrzcie sami na fotki. Ja, dziewczyna związana z Trójmiastem, czułam się jak w domu! No sami powiedzcie, czy to nie przypomina Gdańska lub Sopotu?
Idąc wzdłuż głównej ulicy Nyhavn dojdziemy do teatru, naprzeciwko którego znajduje się wspomniana wyspa kulinarna, czyli Papirøen.
Teatr, zarówno w środku jak i na zewnątrz jest oszczędny, wysmakowany. Po prostu duński design.
No właśnie, ten design… Jedziemy sobie rowerem (to już wiecie), nagle krzyczę STOP! Tu jest Duńskie Muzeum Designu! Tu trzeba wejść! No i weszłyśmy, a tam same perełki… Już na wstępnie wita nas lampa karczoch Poula Henningsena.
Potem robi się coraz ciekawiej. Słynne krzesło z kartonu Franka Gehrego:
Krzesło Panton:
Cuda Arne Jacobsena:
Oryginalny Eams:
I cała wystawa poświęcona krzesłom, a tam m.in. Barcelona Ludwiga Miesa van der Rohe i Lilly Reich, Y-Chair Wegnera, znowu Panton (ze sklejki!), który nazwę odziedziczyło po autorze, Vernerze Pantonie:
Kultowe zabawki Kaya Bojesena:
Zainteresował mnie także stary model roweru. To nie mogło być wygodne! Zawsze w takich momentach myślę sobie, że tyle rzeczy bierzemy za oczywistość, a ludzie do nich dochodzili latami….
W muzeum znajduje się także piękna kawiarnia, sklep z pamiątkami oraz patio z ogrodem.
Fotek typowo turystycznych miejsc, takich jak parlament czy pałac królowej nie mam zbyt wiele, bo tego dnia, gdy je oglądaliśmy padał solidny deszcz i nie było sprzyjających okoliczności do focenia. Ale wcale nie żałuję. Owszem, trzeba je zobaczyć, ale bardziej podoba mi się Kopenhaga, którą Wam pokazałam powyżej. Z miejsc obleganych przez przyjezdnych zaliczyłyśmy mała syrenkę. Podobno parę dni przed naszym przyjazdem była pomalowana na czerwono, na znak protestu przeciw dorocznym tradycyjnym polowaniom na wieloryby na Wyspach Owczych.
Zobaczyłyśmy jeszcze siedzibę Carlsberga z kolumnami w kształcie słoni:
… a także Okrągłą Wieżę, do której koronowane głowy wjeżdżały konno lub karocą (do niej chcę kiedyś wrócić, bo podobno piękny z niej widok na miasto).
No i prawie byłabym zapomniała o Christianii, hippisowskiej enklawie założonej w 1971 r. Do dziś ma się nieźle, choć teraz zdaje się słynie przede wszystkim z wolnego handlu narkotykami. Niestety, nie wolno robić w niej zdjęć.
Inna moja obserwacja to to, że ludzie się tam pięknie starzeją. Nie dziadzieją ani nie babieją, z daleka nie widać po sylwetce czy ubiorze, że to starsza osoba, dopiero z bliska, po cerze.. W ogóle miasto jest pełne pięknych ludzi, szczupłych (pewnie od tych rowerów :)), dobrze ubranych…
Aaaa, i kochają pieczywo i kładą na nie wszystko!!! Włącznie z ziemniakami i, uwaga, czekoladą! Specjalnie do tego przygotowaną, w plasterkach 🙂 Ich słynny smørrebrød to nic innego jak doskonale znana nam kanapka, no, może bardziej wymyślna..
Chyba dobrze się tam żyje, bo w mieście widać mnóstwo małych dzieci, takich do roku. Nawet już się zainteresowałam polityką prorodzinną oraz warunkami urlopu macierzyńskiego w Danii 🙂 Według niektórych źródeł to najszczęśliwszy naród świata. Coś w tym chyba jest…
Bardzo, ale to bardzo mi się spodobała Kopenhaga. Ma taki ludzki wymiar. Metropolia, ale nie przytłaczająca. Na każdym kroku czuć, że w tym mieście najważniejszy jest człowiek. Podobają mi się jej nieprzesadzony kosmopolityzm, morski sznyt, kanały, ścieżki rowerowe. Na pewno tam wrócę!!!
PRZYDATNE INFO
LOTY. Z Gdańska bezpośredni lot do Kopenhagi jest drogi, dlatego polecam polecieć Wizzairem do Malmö (udało mi się kupić za 150 zł w obie strony) i stamtąd przedostać się do stolicy Danii. My wybrałyśmy przewozy Vastkustexpressen, gdzie kierowcą jest pan z Polski. Podróż trwa godzinę-półtorej. Koszt to 80 zł w jedną stronę. Uwaga, lepiej zadzwonić, by się umówić na przejazd, bo formularz na stronie internetowej nie działa. I warto wiedzieć, że tak od razu możecie nie wyruszyć w drogę, bo kierowca (malownicza postać nota bene) czeka na ludzi z kilku samolotów.
CENY. Kopenhaga jest dość droga, ale nie aż tak, jak myślałam. Piwo od 20 koron, wino/drink od 50 koron, kebab 50 koron, sałatka w sklepie 20-30 koron, rower około 80 koron na dobę.
KOMUNIKACJA. W mieście jedynym słusznym środkiem transportu jest rower!!! Pamiętajcie, że jesteście częścią ruchu drogowego i obowiązują Was takie same przepisy, jak kierowców samochodów.
ADRESY. Podaję adresy miejsc, w których byłam i o których piszę powyżej.
Hale jedzeniowe – cudowna Papirøen – Hal 7 & 8 Papirøen, Trangravsvej 14, 7/8 oraz Torvehallerne – Frederiksborggade 21
Restauracja z paćkami 🙂 Grød – Jægerborgsgade 50
Pyszne piwko na pomoście w porcie – LA BANCHINA – Refshalevej 141a
Muzem designu – Designmuseum Danmark (wjazd 100 koron, studenci za darmo) Bredgade 68
To co, jedziecie???
Uściski!
Magda
9 komentarzy
Bardzo ciekawa wycieczka, świetna szczegółowa relacja 🙂 Chociaż Dania nie jest w czołówce moich miejsc do zobaczenia, to może kiedyś.. 🙂 zwłaszcza, że jest tam stosunkowo blisko 😉
Dziękuję! Ja polecam Skandynawię, podoba mi się tam coraz bardziej!
Pięknie!
Dziękuję!!!
Bardzo miło oglądało się twoją relację Madziu!
Dziękuję, mam nadzieję, że jeszcze wiele ciekawych rzeczy pokażę!
Super zdjęcia, będzie się trzeba koniecznie kiedyś wybrać:)
Ja byłam tylko na wieczór w Kopenhadze – wypad z Malmo. Na pewno chcę wrócić, bo uwielbiam te klimaty. Byłaś w Amsterdamie?
Niestety nie! Aż trudno uwierzyć! Moja lista “do zobaczenia” jest baaaaardzo długa 🙂